"LA LA LAND", recenzja filmu.
Mało jest gatunków filmowych, których nie oglądam lub nie lubię. Nie rzucam więc z reguły generalizacji typu „wszystkie horrory to dno” albo „nie lubię kina sf”. Oczywiście, mam swoje ulubione nurty i tak na przykład szybciej wybiorę się do kina na dobry dramat niż na komedię (z tym gatunkiem, tak na marginesie, mam chyba największy problem: po prostu z reguły mnie nie śmieszą a to chyba trochę psuje odbiór) ale w mój gust potrafią trafić naprawdę przeróżne rzeczy, od westernu po anime. Jedyny chyba rodzaj filmu, którego nie rozumiem (a może tak mi się tylko wydawało?) to musical. Jakoś ciężko było mi zawsze zaakceptować nagłe przejście od normalnej sceny dialogowej do numerów wokalno-tanecznych. Wydawało mi się to rażące, sztuczne i wymuszone. Ot, nagle, ni z gruszki ni z pietruszki ludzie postanawiają sobie pośpiewać unisono zamiast normalnie kontynuować rozmowę. Pokpiwałem sobie nawet nieco z tej musicalowej stylistyki porównując ją cynicznie do filmu dla dorosłych, podobnie bowiem jak w musicalu „normalne” fragmenty są jedynie przerywnikiem kształtującym tło pod śpiew i taniec, tak w filmie xxx są one przerywnikiem i tłem dla… pszczółek i kwiatuszków.
Co się tyczy warstwy fabularnej to jest ona tyleż nieskomplikowana i standardowa co urokliwa i skrojona niemal na miarę. Dwójka głównych bohaterów, Stone i Gosling, wcielają się w role początkującej, aspirującej aktorki i niepokornego pianisty jazzowego z dużymi ambicjami. Życie splata ich losy w Los Angeles (oczywiście), a może raczej w reżyserskiej wersji tego miasta. Sceneria to kolejny wielki atut obrazu Chazelle’a. Jego LA to prawie disney’owska kraina, tętniąca muzyką, kolorami, zniewalająca architekturą, słoneczna i bajkowa. Aktorzy odnajdują się w tym otoczeniu fantastycznie, ich osobisty sznyt wynosi film na jeszcze wyższy poziom. Chce się ich oglądać, kibicujemy im, trzymamy za nich kciuki. Dodatkowo, co oczywiście pomaga, świetnie wyglądają na ekranie.
Każdy, kto dobrnął do tego momentu domyśla się chyba, że polecam LA LA LAND z całego serca. Czternaście nominacji do Nagród Akademii (z których sześć zamieniło się finalnie w złotą statuetkę) absolutnie zasłużonych, nie wzięło się znikąd! Jak mało który film ostatnich lat, obraz twórcy WHIPLASH absolutnie warto i powinno się obejrzeć w kinie, na dużym ekranie i z doskonałym dźwiękiem. Ja wiem, że w tę podróż wybiorę się jeszcze nie raz, już planując zakup Blu Ray’a, chociażby po to, by kolejny raz posłuchać tych niesamowitych piosenek, nasycić oczy zdjęciami i scenografią. Nawet pomimo, że to musical. Cholera, a może właśnie tym bardziej dlatego? Chazelle, ty draniu, „odczarowałeś” ten gatunek! :)
Comments
Post a Comment