Posts

Showing posts from April, 2020

"Black Pumas", czyli Teksas, świetna muzyka i zapiekanki. Recenzja płyty.

Image
Jest takie fajne angielskie słowo: "serendipity" . Jak wszystkie interesujące wyrażenia i zwroty obcojęzyczne, nie ma bezpośredniego odpowiednika w naszym rodzimym języku. Próbując znaleźć tłumaczenie natrafimy na przekłady opisowe w stylu: naturalna zdolność do interesujących lub wartościowych odkryć przez przypadek dar znajdowania wartościowych lub przyjemnych rzeczy, których się nie szuka tylko jako zwrot „by serendipity” przetłumaczony (na język polski) jako „szczęśliwym trafem” zdolność dokonywania szczęśliwych odkryć przez przypadek zdolność dokonywania pożądanych odkryć przypadkowo szczęście, powodzenie Czyli w skrócie w dzisiejszych czasach: wchodzimy na internet sprawdzić przepis na zapiekankę ziemniaczaną a znajdujemy zmieniający światopogląd dokument o dimetylotryptaminie. Albo interesujący (prawdziwy) przykład z pola naukowego: popularne żółte karteczki samoprzylepne (tak zwane post it notes), zostały stworzone, kiedy twórca pracował nad wynalezien

Ghost In The Shell (2017), czyli co Hollywood wie o anime? Recenzja filmu.

Image
Anime w Polsce to typ filmu wciąż uchodzący za pośledni, niszowy i nieprzystojący “prawdziwemu” kinomanowi. Dziwne, i to bardzo, jeśli ktoś by mnie zapytał. Kiedy w okolicach roku 95 ubiegłego stulecia oglądałem po raz pierwszy oryginalny film Ghost In The Shell w reżyserii Mamoru Oshii, byłem prawie pewien rychłego rozkwitu popularności japońskich animacji również w kraju nad Wisłą. Dużo się zmieniło przez te ponad dwadzieścia lat, przyznaję: wielu polskich wielbicieli kina zna już tytuły takie jak Cowboy Bebop czy Grobowiec Świetlików, nieobce jest im nazwisko Hayao Miyazakiego (nazywanego, bez krztyny przesady zresztą, japońskim Disney’em). Słowem, oswajamy nieco anime. Ciągle jednak, mimo rosnącej popularności tego medium (zwłaszcza wśród ludzi młodych), ciężko znaleźć jakiś konkretny tytuł w takim empiku czy już tym bardziej na afiszu kinowym. Zwykle tez przeciętny, polski samozwańczy znawca kina zagadnięty o cos z japońskiego animowanego podwórka nabierze wody w usta i jedyni

"Birdman", czyli arcydzieło z Batmanem pięć lat po premierze. Recenzja filmu.

Image
Nieczęsto się zdarza, żeby filmowi udało się mnie zaskoczyć. Jeszcze rzadziej jest to niespodzianka pozytywna. Może jestem już na tyle zgorzkniały i zblazowany, że niegdysiejszy entuzjazm, jakim darzyłem X muzę po prostu we mnie umarł? Stałem się zbyt wybredny a standardy, których oczekuję są niemożliwe do spełnienia. Bo przecież jak często można dostać kolejne “Pulp Fiction” czy “Łowcę Androidów”, right? Może najadłem się przez swoje 37 lata na tyle dużo celuloidowej taśmy, że każdy kolejny obraz po kwadransie kwituję oschłym “nihil novi”? Po seansie “ Birdmana " Alejandro Gonzáleza Iñárritu mówię zdecydowanie: żadne z powyższych. Jednak można inaczej! Można zaskoczyć, zmiażdżyć, rzucić na kolana i pozostawić w tej niewygodnej pozycji aż do napisów końcowych. To po prostu filmy z reguły podążają wciąż utartymi ścieżkami i z uporem maniaka brną w schematy. “Birdman” jest w moim odczuciu dziełem wybitnym, ważnym, odważnym, godnym postawienia obok największych legend kina.