"Black Pumas", czyli Teksas, świetna muzyka i zapiekanki. Recenzja płyty.


Jest takie fajne angielskie słowo: "serendipity". Jak wszystkie interesujące wyrażenia i zwroty obcojęzyczne, nie ma bezpośredniego odpowiednika w naszym rodzimym języku. Próbując znaleźć tłumaczenie natrafimy na przekłady opisowe w stylu:
  • naturalna zdolność do interesujących lub wartościowych odkryć przez przypadek
  • dar znajdowania wartościowych lub przyjemnych rzeczy, których się nie szuka
  • tylko jako zwrot „by serendipity” przetłumaczony (na język polski) jako „szczęśliwym trafem”
  • zdolność dokonywania szczęśliwych odkryć przez przypadek
  • zdolność dokonywania pożądanych odkryć przypadkowo
  • szczęście, powodzenie
Czyli w skrócie w dzisiejszych czasach: wchodzimy na internet sprawdzić przepis na zapiekankę ziemniaczaną a znajdujemy zmieniający światopogląd dokument o dimetylotryptaminie. Albo interesujący (prawdziwy) przykład z pola naukowego: popularne żółte karteczki samoprzylepne (tak zwane post it notes), zostały stworzone, kiedy twórca pracował nad wynalezieniem mocnego kleju. Przez przypadek jednak uzyskał klej bardzo słaby, co przyczyniło się do powstania znanych nam "przypominajek".


A co to długie zagraniczne słowo ma wspólnego z recenzją albumu muzycznego? Ano to, że "BLACK PUMAS", podobnie jak sporo innych wykonawców, odkryłem takim właśnie "serendipity" szczęśliwym trafem. Szukałem czegoś zupełnie innego, jakimś zrządzeniem losu moje oko przykuła okładka, którą możecie podziwiać gdzieś powyżej i... bum! Zacząłem słuchać i nie mogłem już przestać. Ba, ciągle nie mogę!

Na początek krótko przedstawię Panów, zakładam bowiem, że (podobnie jak do niedawna mi) są Wam oni jeszcze nieznani. Duet "Black Pumas" tworzą gitarzysta i producent, Adrian Quesada oraz wokalista Eric Burton. Oczywiście, instrumentarium jest tu dużo bogatsze a skład osobowy ewoluuje w zależności od okazji, ale trzon to właśnie tych dwóch Panów. Quesada to w światku muzycznym postać bynajmniej nie anonimowa: jest jednym z ojców sukcesu fantastycznego Grupo Fantasma, latino-psych-rockowego zespołu, który zgarnął Grammy w roku 2011 w kategorii Best Latin Rock or Alternative Album. Podczas poszukiwań wokalisty do swojego nowego projektu, z pomocą przyjaciół Adrian poznał Erica Burtona, nieznanego do tej pory na szerszych wodach, ale doskonale pasującego do jego autorskiej wizji artystycznej Black Pumas. Efekty ich pracy możemy podziwiać od czerwca 2019 roku, kiedy to wydali swój pierwszy długogrający krążek.


Muzyka Black Pumas to trochę taki wehikuł czasu. A mówiąc precyzyjniej, żeby znaleźć ich korzenie, na DeLoreanie musielibyśmy ustawić datę na jakiś rok 1970 - 1979. Przenieść się do czasów, kiedy triumfy święcił Stevie Wonder, Bill Withers, Marvin Gaye czy Edwin Starr. Kiedy królował funk, soul i psychodeliczny rock, kiedy afro było manifestem politycznym a spodnie dzwony najnowszym krzykiem mody. To tu leżą fundamenty Black Pumas. Nawet nazwa zespołu nie jest przypadkowa. Nawiązuje do Black Panthers, a właściwie Black Panther Party (BPP), czyli radykalnej amerykańskiej organizacji politycznej utworzonej w celu ochrony czarnej mniejszości USA i walczącej o jej prawa, założonej w roku 1966. Estetyka lat 70tych jest tu więc wszechobecna, zarówno w aranżacjach utworów i teledysków, jak i warstwie tekstowej czy symbolice.


Black Pumas to jednak nie tylko laurka wystawiona przeszłości czy kopia artystów z minionych lat. Panowie Burton i Quesada mają na tyle dużo charyzmy, talentu i oryginalności, że zdecydowanie tworzą nową jakość. Ich debiutancka płyta jest stylistycznie bardzo spójna i przemyślana. Wszystkie instrumenty brzmią soczyście, organicznie i naturalnie, jakby były zupełnie nietknięte jakąkolwiek elektroniką. Gitary są nasycone i wyraźne, płyną genialnie na pierwszym planie, każdy ich dźwięk ma czas wybrzmieć i zostać nam w głowie. Sekcja perkusyjna jest odpowiednio nieprzewidywalna i wycofana, dzięki niej bujamy się w hipnotycznym, magicznym rytmie, jaki stworzyć potrafią tylko afroamerykanie. Całości dopełniają okazjonalne smyczki, sekcja dęta i nieodzowne chórki, tworząc cudowny krajobraz muzyczny, przepięknie spajający współczesność i przeszłość.


Warstwa tekstowa również nawiązuje do największych przedstawicieli gatunku. Protest songi, piosenki o miłości, dorastaniu, nierówności, znajdziemy tu całą rozpiętość liryczną. Głos Burtona wyśpiewuje te słowa z wielkim wyczuciem stylu i niezrównaną siłą. Każdy wers jest odpowiednio podkreślony emocjonalnie, wyraźnie słyszymy targające wokalistą uczucia. Wierzymy mu i czujemy po prostu, że sprawy, o których śpiewa nie są mu obojętne, że leżą mu na sercu. Wszystko to ilustruje głęboka, lekko "przydymiona" barwa głosu Erica, idealnie wręcz skrojona dla potrzeb stylu Black Pumas.


Polecam Wam debiutancki album Black Pumas z całego serca. Po wielokrotnym przesłuchaniu ciężko jest mi się w nim dopatrzeć jakichś słabszych momentów, czyli tak zwanych fillerów, całość trzyma świetny, bardzo wysoki poziom. Nominacja do Grammys 2020 (przegrać z Billie Eilish to żaden wstyd) nie jest tu więc przypadkowa. To zespół bardzo świadomy muzycznie, z pełną determinacją realizujący swoje artystyczne pomysły. Ich muzyka jest jednocześnie bardzo nostalgiczna, nawiązująca do wielkich czarnoskórych twórców lat 70tych, jak i nowoczesna, ze wspaniale dopracowanym brzmieniem i instrumentarium. Przy tym wszystkim jest także niezwykle szczera i poruszająca, dotykająca strun emocjonalnych. We mnie obudzili mnóstwo pozytywnych uczuć, ich piosenki nucę pod nosem od paru tygodni i ani myślą wychodzić mi z głowy. Wspaniała rzecz, jeszcze raz polecam, szczególnie tym narzekającym, że "teraz to nie ma dobrej muzyki, kiedyś to panie było"!

BLACK PUMAS na SPOTIFY

Comments

Popular posts from this blog

"Anihilacja", recenzja filmu.

Batman: The Animated Series. Mój nietoperz 🦇

"Birdman", czyli arcydzieło z Batmanem pięć lat po premierze. Recenzja filmu.