"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", recenzja filmu.

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to świetne kino. Powiem to od razu i podkreślę dwukrotnie grubą kreską. Wyśmienite jest tu niemal wszystko: kreacje aktorskie, scenariusz, reżyseria, dialogi. Tak więc jeśli ktoś potrzebował jedynie potwierdzenia jakości tego obrazu przed ewentualnym seansem, to może dalej nie czytać i śmiało oglądać, na pewno się nie zawiedzie. Dla reszty, nieusatysfakcjonowanej taką lakoniczną rekomendacją lub (może są i tacy) zainteresowanej dalszą częścią mojej radosnej twórczości, nieco więcej szczegółów poniżej.
Nie oglądałem wcześniej żadnego filmu pana Martina McDonagh’a (spod jego ręki wyszedł między innymi dobrze odebrany In Bruges (polski tytuł: Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj… what?…)) ale po Trzech billboardach na pewno będę bacznie obserwował jego dokonania, a i zaległości być może nadrobię. Pan Martin odpowiedzialny jest tu zarówno za reżyserię jak i scenariusz, w jednym i drugim przypadku wzorowo wypełniając swoje zadanie. Historia rozpoczyna się tyleż prosto co frapująco: mamy oto główną bohaterkę, Mildred (genialna Frances McDormand), która postanawia wynająć tytułowe trzy reklamowe bilbordy znajdujące się na obrzeżach jej rodzinnego Ebbing (miasteczko fikcyjne, już was wyręczyłem w szukanie na mapie US of A). Nie byłoby w tym nic dziwnego ani interesującego, gdyby nie treść, jaką tam umieszcza. Nie jest to bynajmniej banner promujący jej sklepik czy akcję społeczną w stylu „ratujmy pszczoły”. Są to dokładnie te słowa “RAPED WHILE DYING", “STILL NO ARRESTS?”, i “HOW COME, CHIEF WILLOUGHBY?”. Mówiąc krótko, Mildred rzuca wyzwanie stróżom prawa, którzy od kilku miesięcy od tragicznej śmierci jej córki, nie potrafią namierzyć i aresztować sprawców.
Przepraszam wszystkich za drobny spoiler, na swoje usprawiedliwienie powiem jedynie, że nie zdradziłem do tej pory nic, czego nie pokazywał zwiastun. Dalsza część historii rozwija się dynamicznie, zaskakująco i z przytupem. Mamy sporo zwrotów akcji, kilka wątków pobocznych i ciekawych bohaterów. Opowieść jest raczej z gatunku tych mrocznych i ciężkich, portretujących traumatyczne epizody i tę mniej radosną stronę życia. Sytuacji zapalnych nie brakuje a ich przebieg kończy się nie raz iście wybuchowo. McDonagh jest na szczęście świadomy tonu swojego obrazu i kontrastuje te niewesołe wypadki z naprawdę celnym i rozbrajającym, choć czarnym jak smoła, humorem. Niejednokrotnie zdarzyło mi się roześmiać na głos słuchając potyczek słownych i inteligentnych ripost. Nie chcę zdradzać jednak już nic więcej, samodzielne odkrywanie niuansów historii to bowiem znaczna część przyjemności związanej z seansem. Co ważne, scenariusz skutecznie ucieka od jednostronności i dosłowności, nie podąża utartymi ścieżkami. Słowem, jest po prostu autentycznie ciekawy.
Słów kilka o bohaterach, to nimi bowiem w znacznej mierze stoją 3 billboardy. Mildred, czyli wspomniana już Pani McDormand, to, jak to ujął mój przyjaciel, potencjalna matka Johna Wicka. Twarda i nieustępliwa, nie chodząca na żadne, ale to absolutnie żadne ustępstwa. Jej determinacja i siła są doprawdy godne podziwu, tak samo jak kunszt aktorski i charyzma odtwarzającej tę rolę Frances. Oscar jest tu w stu procentach zasłużony, jej poczynania na ekranie są magnetyczne i wręcz hipnotyzujące. Nie jest to bynajmniej protagonistka pozbawiona wad, co skrupulatnie punktują inne osoby dramatu, że wymienię choćby skłonności do agresji czy zapalczywość, na pewno jednak arcy ciekawa do oglądania.

Drugi laureat Nagrody Akademii, Sam Rockwell, również przykuwa do ekranu w każdej scenie, w jakiej się znajduje. Jego Dixon (khem…) to policjant o IQ Forresta Gumpa i skłonnościach sadystycznych. Gdyby nie odznaka byłby jedynie smutnym wiejskim głupkiem i pijaczyną mieszkającym z matką, wciąż nie potrafiącym wyjść z jej cienia. Jest on przy tym bohaterem o najciekawszej paraboli, zmieniającym się mocno poprzez bieg wydarzeń. Duże brawa dla reżysera za świetne skonstruowanie tej postaci i aktora za tak brawurowe odegranie jej.
Znakomity jak zawsze jest też Woody Harrelson, choć dla niego wcielanie się w oficera policji to już niemal druga natura. Tak, Pan Woody przy tego typu rolach może już prawie włączyć autopilota, krzywdzące jednak byłoby zdeprecjonowanie jego pracy przy Trzech billboardach. Willoughby ma do zaoferowania dość ciekawych elementów aby wznieść się ponad sztancę amerykańskiego szeryfa. Poza tym, Harrelson jest po prostu bardzo charyzmatyczny i w niewymuszony sposób zabawny.

Warstwa audio wideo nie jest tu absolutnie priorytetem, co oczywiste. Muzyka i zdjęcia są należycie stonowane i pełnią rolę ilustracyjną, nie stawiając ani na chwilę formy ponad treść. Ebbing, z całym dobrodziejstwem inwentarza, jest jednak oddane dość wiernie, przenosząc nas wiarygodnie na amerykańską prowincję.

Moja osobista rekomendacja Trzech billboardów za Ebbing, Missouri to oczywista oczywistość, jak zaznaczyłem już na wstępie. Dla każdego kinomana złaknionego dobrego kina, z mocnym aktorstwem i doskonale wykreowanymi bohaterami, film Martina McDonagh’a będzie prawdziwą ucztą. To obraz odważny, obrazoburczy i poruszający. Nie bez wad, oczywiście (bo który film ich nie ma), gdybym miał się czepiać, to może niektóre wątki tu przedstawione, widzieliśmy już wcześniej nie raz, nie burzą one jednak absolutnie świetnej całości. Nawet te znajome motywy potraktowane zostały na tyle świeżo i oryginalnie, że angażują nas i nie nużą wcale. Raz jeszcze więc: ode mnie piątka z plusem i mój personalny znak jakości Q 😊

Comments

Popular posts from this blog

"Anihilacja", recenzja filmu.

Batman: The Animated Series. Mój nietoperz 🦇

"Birdman", czyli arcydzieło z Batmanem pięć lat po premierze. Recenzja filmu.