"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", recenzja filmu.

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to świetne kino. Powiem to od razu i podkreślę dwukrotnie grubą kreską. Wyśmienite jest tu niemal wszystko: kreacje aktorskie, scenariusz, reżyseria, dialogi. Tak więc jeśli ktoś potrzebował jedynie potwierdzenia jakości tego obrazu przed ewentualnym seansem, to może dalej nie czytać i śmiało oglądać, na pewno się nie zawiedzie. Dla reszty, nieusatysfakcjonowanej taką lakoniczną rekomendacją lub (może są i tacy) zainteresowanej dalszą częścią mojej radosnej twórczości, nieco więcej szczegółów poniżej. Nie oglądałem wcześniej żadnego filmu pana Martina McDonagh’a (spod jego ręki wyszedł między innymi dobrze odebrany In Bruges (polski tytuł: Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj… what?…)) ale po Trzech billboardach na pewno będę bacznie obserwował jego dokonania, a i zaległości być może nadrobię. Pan Martin odpowiedzialny jest tu zarówno za reżyserię jak i scenariusz, w jednym i drugim przypadku wzorowo wypełniając swoje zadanie. Historia rozpoczyna ...