Kocham filmy, książki, muzykę i gry wideo pod niemal każdą postacią. Pisanie o nich daje mi wielką frajdę, mam nadzieję, że udzieli się Wam to uczucie także przy lekturze mojego bloga. Znajdziecie tu recenzje, rekomendacje i publicystykę w języku polskim i angielskim. Zachęcam do lektury i dyskusji, komentujcie śmiało, szczególnie, jeśli moje wynurzenia choć trochę przypadły Wam do gustu :-)
"Anihilacja", recenzja filmu.
Get link
Facebook
Twitter
Pinterest
Email
Other Apps
Fani gatunku science fiction mają w ostatnich latach całkiem sporo powodów do radości. I nie mówię tu bynajmniej o filmach ze stajni Disney-Marvel, czyli kinie superbohaterskim oraz franczyzie Star Wars, ale o pełnokrwistej fantastyce naukowej, z oryginalnym pomysłem i wizją. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę choćby takie tytuły jak Ex Machina, Arrival, Marsjanin, Interstellar czy niedawny, fenomenalny Blade Runner 2049. Także na poletku serialowym dzieje się sporo: Altered Carbon, Black Mirror czy choćby Stranger Things skutecznie przykuwają również do małego ekranu. W moim odczuciu wszystkie powyższe tytuły klasyfikują się pomiędzy bardzo dobrymi a wybitnymi, tak więc ilość szczęśliwie idzie tu w parze z jakością. Miło jest mi napisać, że najnowszy film Alexa Garlanda wpisuje się w ten trend, i to złotymi zgłoskami.
Garland to świetny pisarz i scenarzysta (między innymi 28 dni później, Dredd, Ex Machina, Anihilacja oraz, ciekawostka, gra DmC Devil May Cry) a od pewnego czasu również reżyser. Ma na swoim koncie reżyserskim póki co dopiero dwa filmy, jednak oba naprawdę dobre: Ex Machinę oraz recenzowaną właśnie Anihilację. Jego kino to naprawdę gratka dla fanów sf, szczególnie tych, którzy ponad walki kosmiczne z obcymi i laserowe blastery stawiają filozoficzną zadumę i nietuzinkowy scenariusz. Jeśli miałbym się pokusić o porównanie, to Garlandowi najbliżej chyba do Denisa Villeneuve, ewentualnie wczesnego Ridleya Scotta czy nawet Kubricka.
Żeby nie było żadnych wątpliwości: Anihilacja to doprawdy uczta, prawdziwie fantastyczny film, i nie mówię tu jedynie o przynależności gatunkowej. To film świetnie napisany, wspaniale wyreżyserowany, bardzo dobrze zagrany, audiowizualnie zachwycający i trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Na początek jednak małe ostrzeżenie: jeśli lubicie filmy wypełnione po brzegi akcją, wybuchami i wyżynaniem w pień hord obcych, to raczej musicie poszukać gdzie indziej (zawsze można po raz kolejny obejrzeć Aliens z 1986). Anihilacja to kino bazujące na klimacie, tajemnicy, nieodgadnionym i nieodkrytym. Atmosfera jest tu nieustannie jakby oniryczna, senna, czasem oscylując bliżej sennych marzeń, częściej jednak koszmarów. Historia i tematyka jest raczej z rodzaju tych intymnych i symbolicznych, bez bombastycznego zadęcia i globalnej skali.
Główna bohaterka, Lena, grana przez Natalie Portman, to doktor biologii i wykładowca akademicki oraz przy okazji ex żołnierz. Poznajemy ją w naprawdę trudnym momencie: jej mąż, Kane (Oscar Isaac), żołnierz, członek ekipy do zadań specjalnych, nie daje znaku życia od przeszło roku. Pogrążona w smutku, zrezygnowana i powoli przygotowująca się na najgorsze Lena odcina się od kontaktów towarzyskich. Ku jej zdziwieniu jednak, mąż pojawia się zupełnie znienacka jednego wieczoru, jak gdyby nigdy nic. Nie jest w najlepszym stanie, z ubiegłych dwunastu miesięcy nie pamięta właściwie nic, a po zaledwie minutach od przybycia traci przytomność i w krytycznej kondycji musi zostać zabrany przez pogotowie. Lena i Kane do szpitala jednak nie docierają. Zostają uprowadzeni wpół drogi i odeskortowani do wojskowego ośrodka. Tutaj zaczyna się główny akt Anihilacji.
Postać Natalie zostaje wprowadzona w tajniki projektu, udział w którym jej małżonek przypłacił niemal życiem. Dr. Ventress, szefowa operacji (bardzo dobra Jennifer Jason Leigh), charakteryzuje jej i pokazuje tak zwaną „strefę” (w oryginale "the shimmer"), sferyczną, bańkopodobną kopułę, rozrastającą się sukcesywnie, obecnie obejmującą obszarem rezerwat, latarnię morską i fragment wybrzeża. Problem jest z rzeczoną strefą taki, że nikt, kto do tej pory został wysłany, aby ją zbadać, nie wrócił z jej wnętrza. Nikt, prócz Kane’a, ale, jak już wspomniałem, nie był on w stanie przekazać absolutnie nic. Film otwiera się na dobre, kiedy Lena, Ventress, Josie (Tessa Thompson), fizyk, Cassie (Tuva Novotny), antropolog i Anya (Gina Rodriguez), ratownik medyczny wyruszają do wnętrza sfery, aby wreszcie na dobre rozwiać wątpliwości co do jej charakteru i genezy.
Na tym poprzestanę jeśli chodzi o zarys fabuły. Powiem jedynie, że jest ona jednocześnie intymna i osobista, jak również bardziej uniwersalna, obejmująca szerszą skalę. Mamy dużo teorii naukowych zmuszających nasze szare komórki do wzmożonego wysiłku, każących łamać znane nam konwencje czy nawet prawa fizyki. Mimo, że akcji nie ma tu za wiele, to wydarzenia śledzimy niemal na krawędzi fotela, z zapartym tchem. Kilka scen zmrozi wam z pewnością krew w żyłach i zapadnie w pamięci na długo po seansie. Na osobną pochwałę zasługuje na pewno finał, o którym powiem jedynie, że to jedno z najbardziej oryginalnych i hipnotyzujących doznań, jakich było mi dane doświadczyć w kinie w ostatnich latach.
Ważnym aspektem filmów z gatunku sf jest zawsze warstwa audio wizualna, jak na tym obszarze spisuje się dzieło Alexa Garlanda? Jeśli chodzi o efekty specjalne, jest różnie i w sumie dość nierówno. Z jednej strony mamy wspaniałe krajobrazy i urzekające ukazanie szalejącej flory i fauny, z drugiej czasem zbyt widoczne użycie nie najwyższych lotów CGI. Całość wypada jednak naprawdę dobrze, broniąc się wspaniałą kreatywnością i plastycznością kompozycji. Wszystko pięknie ze sobą współgra, barwy i kształty wręcz wylewają się z ekranu. A muzyka w ostatnich scenach filmu to już w ogóle małe mistrzostwo świata.
Anihilacja to doskonałe, inteligentne kino science fiction. To jeden z tych filmów, które zostają w głowie długie tygodnie po zakończeniu seansu. Taki, którego sceny i wątki fani będą interpretować na forach dyskusyjnych i spierać o słuszność swoich teorii. Zadający wiele pytań, każący zastanowić się nad naturą człowieczeństwa, naszej planety i zasad nią rządzących. Dodatkowo, to film odważny i oryginalny, nie robiony pod typowego masowego widza, który łyka 3 razy w roku nowy film Patryka Vegi. Brak tu taniego efekciarstwa, patosu, epickich walk czy kwiecistych przemów. W zamian dostajemy „jedynie” bardzo dobre aktorstwo, świetną historię i oprawę AV. Szkoda to wielka, że widzom w Polsce nie było dane doświadczyć tego filmu na dużym ekranie… Dystrybutor Anihilacji, przeświadczony o niszowym jej charakterze, zdecydował się bowiem jedynie na rozpowszechnianie poprzez Netflixa. Dziwny to ruch, ale przy tym również znamienny, mówiący sporo o kondycji kina i guście przeciętnego światowego kinomana. Cóż, mi pozostaje jedynie polecić nowy film Garlanda z całego serca i mieć nadzieję, że zdobędzie on dostateczną popularność i rozgłos. Oby więcej takich perełek!
Jestem dużym fanem Batmana . Rozpocznę od takiego wyznania, żeby nie było wątpliwości co do punktu wyjścia tego tekstu. Nie jestem może jakimś maniakiem, nie mam posągu 1:1, całych półek komiksów ani kostiumu do cosplaya. Ale... Posiadam skórzaną kurtkę z logo nietoperza, trampki, t-shirty, parę gier wideo, no i kolekcję Batman: The Animated Series na Blu Rayu. Jedną ze swoich lekcji angielskiego przygotowałem wokół Batsy'ego. Oceńcie sami, jak głeboki jest mój fiś ;) W tekście, który właśnie czytacie, skupię się głównie na wspomnianym serialu animowanym, ale nadgryzę też nieco fenomen postaci Mrocznego Rycerza w ogóle. Zapraszam serdecznie do lektury! Nawet Batman czasem potrzebuje cappucino ;) Globalny legendarny status człowieka nietoperza to sprawa niepodważalna i oczywista. To zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny i popularny superbohater. Fani Avengersów, Spider-Mana i Marvela w ogóle, możecie płakać ile chcecie ale tak właśnie jest. Batman jest najbardz
Nieczęsto się zdarza, żeby filmowi udało się mnie zaskoczyć. Jeszcze rzadziej jest to niespodzianka pozytywna. Może jestem już na tyle zgorzkniały i zblazowany, że niegdysiejszy entuzjazm, jakim darzyłem X muzę po prostu we mnie umarł? Stałem się zbyt wybredny a standardy, których oczekuję są niemożliwe do spełnienia. Bo przecież jak często można dostać kolejne “Pulp Fiction” czy “Łowcę Androidów”, right? Może najadłem się przez swoje 37 lata na tyle dużo celuloidowej taśmy, że każdy kolejny obraz po kwadransie kwituję oschłym “nihil novi”? Po seansie “ Birdmana " Alejandro Gonzáleza Iñárritu mówię zdecydowanie: żadne z powyższych. Jednak można inaczej! Można zaskoczyć, zmiażdżyć, rzucić na kolana i pozostawić w tej niewygodnej pozycji aż do napisów końcowych. To po prostu filmy z reguły podążają wciąż utartymi ścieżkami i z uporem maniaka brną w schematy. “Birdman” jest w moim odczuciu dziełem wybitnym, ważnym, odważnym, godnym postawienia obok największych legend kina.
Comments
Post a Comment