O wymierającej sztuce konwersacji (i dlaczego Ty też powinieneś słuchać The Joe Rogan Experience).

When you get into a deep conversation with someone who understands

Wiecie jak to jest, kiedy za całą rozrywkę wieczoru wystarcza Wam rozmowa z drugim człowiekiem? I nie, nie mówię tu o telefonie do babci i wysłuchaniu jej, o wiele za bardzo szczegółowego, opisu ostatniej wizyty w dyskoncie. Albo komentowaniu na messengerze jak to ta Baśka z HRu się roztyła na macierzyńskim. Chodzi o takie rozmowy, które wciągają Cię jak czarna dziura. Otwierają głowę Twoją i Twojego interlokutora, wyciągają z nich wszystko co najlepsze i przekuwają to na słowo mówione. Rozmowy z rodzaju "czuję, że odkryłem coś ważnego na temat siebie i świata, a przy okazji przeżyłem niesamowitą przygodę nie ruszając się z kanapy". Takie, podczas których jesteście z drugim mówiącym (i słuchającym!) jak w transie, zamknięci jakby w niewidzialnej bańce, zahipnotyzowani niemal kolejnymi wypowiadanymi zdaniami. Znacie to doświadczenie? Bo ja tak, naprawdę je uwielbiam, a przy tym z przykrością stwierdzam, że przeżywam je coraz rzadziej...


Niestety, ale gdzieś zatraciliśmy tę nieocenioną zdolność prowadzenia głebokich, inteligentnych konwersacji. Nie mówię, że całkowicie, że wszyscy bez wyjątku i że takie perełki się nie zdarzają, ale jako osoba wrażliwa na ten rodzaj interakcji obserwuję zdecydowany regres. Dlaczego tak się stało? A może raczej dzieje, bo to proces długofalowy, bez zdefiniowanego rozpoczęcia i zakończenia. Powodów jest zapewne wiele, innych dla różnych szerokości geograficznych, warstw społecznych czy pokoleń. Ja postaram się przytoczyć kilka swoich spostrzeżeń i wniosków wynikających z obserwacji, obcowania i rozmowy ze znanymi mi bardziej, mniej lub prawie wcale, homo sapiens.


Pierwszymi winowajcami, których wywoluję do tablicy, są social media. Tak jest, Nasze ukochane fejsbuki, instagramy, tłitery, snapczaty, tiktoki i inne wynalazki, których ustnienia nie jestem, i nie chcę być, świadomy. Te targowiska próżności i autopromocji, festiwal rozbuchanego ego i arena zaciekłej walki na wymyślone, subiektywne argumenty. Ale, ale! Zeby nie bylo, nie atakuję tych aplikacji, platform jako takich, one same nie są niczemu winne. To sposób w jaki są używane woła o pomstę do nieba. Idea pozostawania w kontakcie ze znajomymi, dzielenia się przmyśleniami, wirtualnej interakcji z ludźmi pomimo dzielących nas kilometrów, jest naprawdę godna pochwały. Jak zawsze jednak, człowiek potrafi zepsuć wszystko.

Naszemu użytkowaniu społecznościowych mediów mam do zarzucenia co najmniej kilka rzeczy. Pierwsza z nich to spłycenie komunkacji i akceptacja jej bylejakości. Emotki zastąpiły nam pełne zdania a przeklęta "okejka", lajk, czyli kciuk do góry, to ekwiwalent aprobaty, akceptacji czy też potwierdzenia. Z naszego parszywego lenistwa porozumiewamy się skrótowcami i monosylabami. Mało tego, używamy już nawet skrótowcow od skrótowców. Za długie jest już na przykład napisanie "ok". Teraz pisze się samo "k"! Serio? Na tyle nas stać? Rozumiem już nawet, jeśli chodzi o pospieszną odpowiedź potwierdzjącą listę zakupów, albo inną trywialną i nieomal mechaniczną wiadomość. Ale nie. To jest powszechnie akceptowany sposób komunkacji! 

Poślednia forma to jednak tylko wierzchołek tej góry lodowej żenady. Treść ogromnej większości postów czy komentarzy sprawia, że mocno zaczynam wierzyć, iż ewolucja zatrzymała się u niektórych na wykształceniu przeciwstawnych kciuków. Co my też na tych internetach wypisujemy! Co za bzdury straszliwe i banialuki. Jakieś mądrości życiowe zacytowane rzekomo od Paulo Coehlo albo Einsteina. Jakieś polityczne pseudo manifesty konstatujace, dlaczego to moja racja jest mojsza niż twojsza, partia x jest nowym mesjaszem, a ta y bandą złodziei i degenaratów. Zdjęcia obiadów, nowej fryzury, dzieci, wesel i choinki podpisane jakimś komentarzem w stylu "pięknie kochana!", "ślicznie wyglądacie", albo jakąś emotikoną. I skrolujemy te bzdety, i dajemy te łapki w górę albo słodkiego gifa z kotem.


Kolejnym kardynalnym grzechem wynikającym z życia na cyfrowych platformach społecznościowych, sprowadzającym na manowce nasze codzienne rozmowy, jest przerost naszego poczucia ważności i całkowity brak pokory. Bo przecież MOJE życie jest najważniejsze. Moje dziecko jest najwspanialsze, moje podróże najbardziej fascynujące, a moje poglądy jedynie słuszne. No to powiem Wam newsa: NIE SĄ. Twoje dziecko jest wyjątkowe jedynie dla ciebie. Twoje wakacje nie interesują nikogo poza tobą i twoimi bliskimi. Twoje opinie to twoje i tylko twoje subiektywne zdanie a nie jedynie słuszna prawda objawiona. Fakt, że napisałeś o tym na fejsbuku czy instagramie nie nadaje im wcale większej rangi.

Do czego prowadzi takie pompowanie ego w świecie wirtualnym? Właśnie do zadufanych, egocentrycznych rozmówców "w realu". Ludzi, którzy zarzucą cię podczas pierwszej godziny znajomości wszystkimi faktami ze swojego życia, czy o nie pytałeś czy nie. To werbalne rozwolnienie jest z reguły serwowane standardowo wszystkim nowo poznanym, przećwiczone i zawierające określone elementy mające promować wizerunek. "To mój Brajanek, on taki mądry, zna wszystkich fajterów z MMA", "Tak, kej pi aje muszą być w targecie, codzienne czelendże zjadam przed śniadaniem i popijam pampkin moka frapuczino", "My z Dżesiką to buty kupujemy tylko w Barcelonie, a dresy w ti kej maksie", i tak dalej, i tym podobne. Trudno to nawet nazwać rozmową, jest to raczej jakiś osobisty marketing, kreacja swojego zewnętrznego awatara. Liczy się jedynie, żeby coś gadać. No właśnie, i tu dochodzimy do rzeczy najgorszej, czyli faktu, że...


Ludzie nie słuchają. Nie prowadzą rozmowy z taką intencją. Ich uszy działają, ze słuchem wszystko w porządku, tylko po pokonaniu małżowiny i dotarciu do mózgu coś się psuje. Aparatura jest ustawiona na nadawanie, odbieranie jest wyłączone zupełnie. Najsumtniejszy jest obraz dwóch takich delikwentów wchodzących we wzajemną interakcję: kończy się to na konkursie krzyku, bo kto głośniejszy oczywiście ma więcej racji, ewentualnie gdakaniu przez siebie nie czekając aż ten drugi skończy, bo to oczywiście JA mam coś istotnego do powiedzenia.

A rozmowa to przecież werbalny taniec. To interakcja pomiędzy dwoma charakterami, duszami, personalnymi światami. Wymaga harmonii, uwagi, zestrojenia się z partnerem. To subtelna sztuka czytania emocji, sygnałów świadomych i podświadomych, mimiki, gestów, mowy ciała. I oczywiście słów, o których kulturę i jakość też dbamy coraz mniej. Dobra konwersacja może być pamiętna niczym wspaniała podróż. Może nas zainspirować i nastroić, zbulwersować lub otworzyć oczy. Ale conditio sine qua non, warunkiem koniecznym, jest szacunek dla naszego rozmówcy, czyli po prostu uważne słuchanie. Przystąpienie do tego kooperacyjnego doświadczenia z otwartym umysłem. Oto mam okazję się czegoś nauczyć, dowiedzieć czegoś nowego, poznać człowieka naprzeciwko mnie, jego wrażliwość, uczucia, światopogląd. Musimy tylko chcieć to odkryć. Polubić tę drugą osobę, a nie tylko samego siebie.

Jeśli chcecie zobaczyć o jakie rozmowy mi chodzi to klikajcie tutaj:


The Joe Rogan Experience to autorski cykl podcastów, gdzie już od kilku ładnych lat Joe siada naprzeciw swoich gości i oddaje wymarłej niemal sztuce inteligentnej konwersacji. Nie jest to typowy kanapowy talk show, nastawiony na promocję najnowszego filmu danego aktora albo omówienie skandalu obyczajowego. Tu nie ma taniej sensacji. Jest trzygodzinny wywiad rzeka z Elonem Muskiem. Jest sto pięćdziesiąt minut z legendą skateboardingu Tonym Hawkiem. Jest fascynujące cztery razy po trzy godziny z astrofizykiem Neilem DeGrassem Tysonem. Wskakujcie w ten konwersacyjny ocean, pełen pięknych historii, humoru, wzajemnego szacunku interlokutorów i inteligantnej wymiany zdań i poglądów. To naprawdę inspirujące doświadczenie, nie tylko jeśli chodzi o treść, ale rownież formę. Nie w szybkich, krzykliwych, wywołujących epilepsję ujęciach, bez lansu i product placementu. Po prostu solidna dawka słów wypowiadanych przez ludzi na poziomie. Bez pośpiechu, przerw dla sponsora i innych komercyjnych bzdur. Tylko tyle i aż tyle.

Na koniec życzyłbym, zarówno Wam jak i sobie, jak najwięcej takich magicznych podróży bez ruszania się z fotela. Żeby takie wyjście na piwo czy kawę było tylko pretekstem do otworzenia się na drugiego człowieka i wartościową z nim dyskusję. Niech to piwo nie będzie celem spotkania a jedynie tłem do interakcji, nauki, dzielenia się sobą. Słuchajmy, wypowiadajmy, śmiejmy się i stawiajmy poprzeczkę coraz wyżej. Niech nasza ewolucja nie skończy się jedynie na przeciwstawnych kciukach ;)


Comments

Popular posts from this blog

"Anihilacja", recenzja filmu.

Batman: The Animated Series. Mój nietoperz 🦇

"Birdman", czyli arcydzieło z Batmanem pięć lat po premierze. Recenzja filmu.