Paździerz, żenada, zgrzytanie zębów i Filip Chajzer: po co nam telewizja w roku 2020?

No właśnie, może ktoś mnie oświeci, bo naprawdę nie mam zielonego pojęcia. Po co komukolwiek z nas jest potrzebna telewizja, w jej teraźniejszej postaci, w obecnych czasach? Sugestie piszcie śmiało w komentarzach, nie ukrywam jednak, że pytanie jest quasi retoryczne. Jest pretekstem, żebym mógł wyrzucić z siebie nagromadzoną żółć, frustrację i zażenowanie kondycją polskich stacji telewizyjnych. A jest co wyrzucać, zapewniam Was. Będzie szczerze, bezpardonowo i bez lukru. Zapnijcie pasy i zapraszam do lektury.

Na początek zaznaczę, że kwestionuję fakt istnienia telewizji w sensie stacji nadających filmy, programy i publicystykę, NIE posiadania odbiornika telewizyjnego. Dobry tv to w moim świecie rzecz absolutnie priorytetowa i każdy, kto mnie zna osobiście, potwierdzi tę tezę. Telewizor jest mi niezbędny do: grania na konsoli (raczej konsolach), Netflixa i innych serwisów streamingowych oraz oglądania filmów zapisanych na fizycznych nośnikach (blu ray). Tak więc telewizor być musi. To z telewizją mam zagwozdkę.

Najłatwiej będzie zacząć to biczowanie / lincz od przybliżenia typowej ramówki telewizyjnej. Czyli w skrócie, co możemy na ogólnodostępnych kanałach obejrzeć. Na szczęście nie za wiele, lista nie będzie więc długa.


1. Jak poranek to musi być śniadaniówka, czyli koszmarki pod tytułem Dzień Dobry TVN oraz Pytanie Na Sniadanie (innych nie znam, moja psychika jest w stanie udźwignąć te dwa). Zaczyna się z wysokiego C, od trzęsienia ziemi niemal, niczym u Hitchcocka. Poziom żenady już od wczesnych godzin jest na zatrważającym poziomie. Oto bowiem para prowadzących stara się zapełnić trzy godziny czasu antenowego, wartego dziesiątki milionów złotych polskich, czerstwymi żartami przeplatanymi szytą grubymi nićmi autopromocją. Bo przecież wiadomo, że to oni są tu gwiazdami. Są niby jacyś tam goście, ale kto by ich tam słuchał czy nawet zwracał uwagę. To Prokop, Rusin i Kammel (czy jak to się teraz pisze) są istotni, to jest ich show.

Zaproszeni do studia to z reguły:
 a) ktoś z kliki danej stacji, czyli jak TVN kręci nowy serial, to na kanapie siedzi aktor lub aktorka i opowiada, jakie to jest wiekopomne dzieło. Jak TVP robi kolejne ścierwo w stylu gwiazdy tańczą, śpiewają, szydełkują, Top Model, Top Chef, Top Hooker, to uczestnicy świecą świeżym botoksem i liposukcją właśnie w śniadaniówce.

b) zaprzyjaźniony ze stacją specjalista w danej dziedzinie, całkiem przypadkowo wspierający w swoich opiniach ideologię tejże stacji. Czyli psycholog, coach czy inny nauczyciel życia w TVP mówi jak to za wszelką cenę trzeba bronić życia poczętego, a inny, tym razem w TVN broni środowisk LGBT. Abstrahuję tu od samych poglądów, słuszności jednych bądź drugich (parafrazując klasyczny cytat: “Opinions are like orgasms—mine matters most, and I don’t care if you have one”), praktycznie zawsze, bez pudła można założyć jaką to opcję wesprze ważny gościu.


c) artysta potrzebujący promocji. Sylwia Grzeszczak czy inna rodzima, pożal się boże, diwa właśnie wydała płytę i trzeba przypomnieć gawiedzi o swoim istnieniu., więc wyciera się na tefałenowskiej kanapie a potem gwałci nasz organ słuchu śpiewając (najczęściej z playbacku) jakieś popowe badziewie na koniec odcinka.

d) gość w stylu "mam chorom curke", przy którym Chajzer czy inna Marcelina będą mogli puścić łzę i pokazać jak bardzo są empatyczni i rozumiejący, jak bardzo im zależy. Oraz jak teraz Ty, drogi widzu, musisz wpłacić szczodrze na konto fundacji ze swoich kilku tysięcy brutto. Czyli taki emocjonalny szantaż najniższego sortu, z całym szacunkiem dla ludzi w potrzebie.

Tak naprawdę jednak to gwoździem programu są tu bloki reklamowe, tak nieznośnie przerywane krótkimi serwisami informacyjnymi, prognozą pogody czy właśnie wycieruchami kanapowymi w studio. Ktoś tam w międzyczasie gotuje (trzeba tych darmozjadów przecież nakarmić), czasem poleci jakiś materiał wideo, ktoś pofika koziołki. I tak od ósmej do jedenastej... Dość już jednak o tych porannych katuszach, na samo wspomnienie mam już dreszcze i zimne poty. Przed nami kolejny punkt programu, a mianowicie...


2. "Szkoła", "Ukryta Prawda", "Szpital", "Dlaczego Ja" i tym podobne paradodokumentalne abominacje. Wiecie dobrze o czym mówię, każdy z Nas doświadczył tych audiowizualnych tortur na własnej skórze. Przyznam się bez bicia, że zupełnie nie pojmuję fenomenu popularności tych programów. W czym tkwi sekret? Aktorstwa tu brak, jego poziom sprawia, że Michał Milowicz może poczuć się jak Al Pacino. Fabuła jest tak grubo ciosana, że aż zęby bolą. Wszystko kręcone jest na jednym ujęciu kamery, w trzech lokacjach na krzyż, zero artyzmu. A jednak mnoży się tego tałatajstwa coraz więcej! Bij, zabij, nie potrafię wytłumaczyć dlaczego.


3. Reality shows dla celebrytów. Ameryka Express, Azja Express, Taniec Z Gwiazdami, Starsza Pani Musi Fiknąć (seriously, wtf...), Dance, Dance, Dance czy też Iron Majdan. To oczywiście nie wszystko, tylko pierwsze z brzegu przykłady. Pokazuje to dobitnie, w jak opłakanej kondycji jest polska telewizja. Początki tego typu programów w Polsce dawały szansę normalnym ludziom zdobyć nagrody czy zaistnieć na szklanym ekranie. W pierwszych edycjach takiego na przykład Agenta udział brali anonimowi uczestnicy, w tych świeższych: nie ma już takiej opcji, musi być Agent Gwiazdy! Gotuje się we mnie i przewraca na samą myśl: dlaczego, pytam się, mam oglądać, jak znani i bogaci się bawią, promują i stają jeszcze bardziej znani i bogatsi? Nawet niedawny Big Brother nie miał takich do końca "no-name'ów" w obsadzie. Jakaś jutuberka, jakiś epizodyczny aktor, jakaś fotomodelka. Mierzi mnie to, wkurza i żenuje niesamowicie a trend ten niestety wciąż się pogłębia.


4. Filmy i seriale drugiej i trzeciej świeżości. Te mega hity, super seanse i inne filmowe rarytaski. Jeśli ktoś przeleżał trzydzieści lat pod lodem i nie widział trylogii Władca Pierścieni, to TVN i TVN 7 już spieszy z pomocą! Tak średnio cztery razy do roku, na zmianę z Harrym Potterem i Matrixem. Nie twierdzę w żadnym razie, że to słabe filmy, ale ile można? Szczególnie przy ofercie Netflixa, HBO GO czy Amazon Prime, którzy to serwują premiery trzy miesiące po zejściu z kina, mnóstwo własnych oryginalnych produkcji oraz klasyków na licencji. Niebagatelne znaczenie ma tu też przerywanie seansu reklamami. Taki Powrót Króla trwa chyba w komercyjnej telewizji około pięciu godzin, po prostu ideał dla reklamodawców. Efekt jest taki, że nie pamiętam już, kiedy ostatnio obejrzałem film lub serial nadawany w telewizji. 


5. Filmy i seriale oryginalne. I tutaj wkraczamy już na zahaczające o abstrakcję poziomy paździerzu. Te potworki straszą o różnych porach dnia i nocy, miejcie się więc na baczności. Nigdy nie wiecie, kiedy zaatakuje Was doktor Lubicz albo któryś z braci xero, ewentualnie ojciec Mateusz nadjedzie bezszelestnie na swoim rowerze. Ofensywa może nastąpić na wszystkich frontach gatunkowych, choć prym wiodą tu rozwleczone jak flaki z olejem gnioty obyczajowe. Znacie je wszyscy dobrze (jak z disco polo: nikt nie słucha a każdy zanuci), M jak miłość, Klan, Na Wspólnej, Barwy szczęścia i tym podobne koszmary. Są też kaszany o zabarwieniu kryminalnym, komediowym (Rodzinka pl) a nawet, (tak jest, Korona królów), historycznym. Rozpiętość jest spora, jakość z reguły podobna (czyli jej brak).


Wiem, że jest tego więcej. Wiem, że temat nie jest wyczerpany. Są jeszcze chociażby serwisy informacyjne, ale tu musiałbym spłodzić cały osobny tekst, i pewnie byłoby mało. Są też teleturnieje: Rafał Brzozowski i Norbi jako prowadzący ustawiają poprzeczkę żenady na wysokości, której i Siergiej Bubka by nie podołał. Przyznam jednak bez bicia, że wyczerpałem się samym opisywaniem tych knotów i mam już dość. Dodam jedynie, że większe baty należą się tu zdecydowanie TVP. O ile bowiem stacje komercyjne żyją z reklam i sponsorów, tak telewizja publiczna wydaje pieniądze, na które zrzutkę robimy wszyscy. A to już nieładnie bardzo, bo ja na kiecki Marceliny Zawadzkiej i botoks Kammela nie chcę się dokładać.


Na koniec jeszcze porcja dobrego, swojskiego, polskiego narzekania. Pytam się bowiem, drogi Czytelniku, gdzie są Za chwilę dalszy ciąg programu albo KOC? Gdzie są seriale typu Alternatywy 4 albo Janosik? Gdzie są Perły z lamusa? Eh, naprawdę, kiedyś w tv można było coś obejrzeć bez odruchu wymiotnego. I wiecie co, wcale nie są to czerstwe gadki dziadka, że "kiedyś to było lepiej". Obejrzałem ostatnio na YT Wojtka Manna i Krzysia Maternę w jednym ze swoich starszych programów i uśmiałem jak głupi. Ilekroć natrafię na Poszukiwany, poszukiwana albo Misia, zawsze obejrzę do końca i świetnie się bawię. A teraz? Teraz lepiej w ogóle zapomnieć o takiej funkcjonalności odbiornika, jakim jest telewizja. Skażmy ją na niebyt, niech zginie śmiercią naturalną. I tego nam wszystkim życzę.

Comments

Popular posts from this blog

"Anihilacja", recenzja filmu.

Batman: The Animated Series. Mój nietoperz 🦇

"Birdman", czyli arcydzieło z Batmanem pięć lat po premierze. Recenzja filmu.